czwartek, 28 lipca 2016

Cudak

O cudaku pisałam w moim drugim poście TU. Dziś postanowiłam Wam o nim (a raczej - o nich) przypomnieć. Cudak to taka przytulanka, którą uszyłam kilka lat temu dla mojego synka i od niego zaczęła się moja przygoda z rękodziełem. Pierwszych kilka przytulanek powstało z recyklingu i to ręcznie!!! Kolejne uszyłam z polaru minky i już tak zostało - dziś szyję tylko z niego i na szczęście na maszynie. Tym sposobem już kilkadziesiąt cudaków znalazło swoich właścicieli i dom. Niektóre dzieciaczki mają nawet więcej niż jednego stwora ;)



Znajomi przekazują mi czasami różne informacje, a także przygody jakie miało ich dziecko z przytulanką albo nawet i sam cudak. Większość przytulasków ma swoje imię i nawet gdy rodzice wymieniają cudaka na nowego (stary po intensywnym 'przytulaniu' zużywa się - mniej więcej po 2 latach) to imię zostaje, a najsławniejsze to Czesia i Lola. Moje dzieciaki również mają swoje cudaki - które wyglądają jak brat i siostra - ale imion nie dostały. Ja z kolei zostałam nazwana ciocią od cudaka ;) I bardzo miło mi z tego powodu.



Nie wiem co wyjątkowego jest w moim cudaku, ale część dzieci tak się do nich przywiązuje, że w razie zguby, zapodziania, czy spa (chwili w praniu) jest płacz i lament... Na szczęście przytulanki szybko się znajdują - nawet Czesia, która pewnego razu postanowiła sama zwiedzić miasto ;) Cieszy mnie jeszcze jedna  rzecz, że szycie cudaków sprawia mi ogromną radość i w większości - kiedy szyję przytulankę, jest ona przeznaczona dla konkretnej osoby i z myślą o tym słodkim dzieciaku przystępuję do pracy.
Nie mam niestety zdjęć wszystkich cudaków, część robiłam telefonem i są słabej jakości - więc nie ma czym się chwalić ;) Na szczęście kilka przytulanek udało mi się złapać w odpowiedniej scenerii ;)






poniedziałek, 25 lipca 2016

Urodziny dwulatki pod hasłem Myszka Minnie.

W miniony weekend kolejny raz zmierzyłam się z wyzwaniem pod tytułem: "urodziny dziecka". 
Tym razem na urodziny mojej dwulatki przybyła rodzina i znajomi - w większości dorośli, ale kilkoro dzieci również się pojawiło. 
Tematem przewodnim była Myszka Minnie - aktualnie miłość mojej Laury.


Kilka miesięcy temu robiłam imprezę urodzinową mojego Wiktora TU. Dziś tylko przypomnę Wam na co należy zwrócić uwagę przygotowując przyjęcie:
1. MIEJSCE - mieszkanie, ogród, bawialnia.
2. TEMAT PRZEWODNI - każdy z nas zna swoje dziecko i wie czym się interesuje. Jeśli jest to kilka rzeczy, kilku bohaterów - sprawdź dostępność produktów i sprawa się rozwiąże. Warto w tematyce urodzin przygotować odpowiednie dekoracje, tort, a jeśli się da nawet i ubranie.
3. MENU - opcji jest kilka: stół pełen łakoci, owocowe kompozycje, słone przekąski (kolorowe kanapeczki, sałatki) - ewentualnie można zrobić mix, wszystkiego po trochu.
4. LISTA GOŚCI - rodzina, przyjaciele, znajomi dziecka z przedszkola, podwórka.
5. ZABAWY - związane bezpośrednio z tematem urodzin, z wykorzystaniem rzeczy i zabawek które mamy w domu/ogrodzie/bawialni.


Ze względu na małą ilość dzieci nie szykowałam zabaw - stwierdziłam że wesoła czwórka poradzi sobie sama :) I nie myliłam się ;) Skupiłam się na przygotowaniu słodkiego stołu, który na początek miał ucieszyć oko, a później podniebienia Laurkowych gości. Zrobiłam także mini obiad, żeby nie zasłodzić moich gości zbyt mocno ;)
Dekoracje przyszykowałam w ciągu godzin.
Tort (ciasto) przyszykowałam dzień wcześniej, rano przełożyłam kremem i położyłam opłatek, który kupiłam TU - TakiTort.
Nie obyło się bez małych wpadek, które w sumie przewidziałam... tj. po nałożeniu na tort opłatka, pomyślałam, że kiedy zacznę go kroić Młoda może płakać, bo jak to? Mama jej myszkę nożem... i nie myliłam się - ale na szczęście opłatek dało się zdjęć nożem i można było w miarę bezpiecznie i bez płaczu pokroić tort ;)
Żeby tego było mało, Laura od rana chodziła w stroju kąpielowy - z Myszką Minnie rzecz jasna. I za nic nie chciała założyć przyszykowanej sukienki... w końcu się skusiła - strój został pod spodem, a w trakcie krojenia tortu sukienka zniknęła i nasza jubilatka została w stroju plażowym ;)

Poniżej przedstawiam zdjęcia, które mogą być miłą i smaczną inspiracją:


Tabliczkę z imieniem wykonała Malwina z Sosnowy Las - klik.








Obrazek Myszki Minnie wykonała Paula z Kufer Poli - klik.


W środku tort był czerwono biały :)




piątek, 22 lipca 2016

Ciasto wielofunkcyjne.

Już dziś czeka mnie przygotowanie tortu na sobotnią imprezę mojej Laury. Dlatego pomyślałam, że podzielę się z Wami moim przepisem, z którego przygotowuję ciasto wielofunkcyjne. Tak, dobrze czytacie wielofunkcyjne :) Jest to ciasto, które zawsze mi wychodzi, które zawsze wszystkim smakuje i można je przygotować naprawdę na wiele sposobów, co postaram się Wam udowodnić poniżej. Wystarczy, polać je czekoladą, przełożyć kremem, dodać barwnik. Moja ulubiona opcja, to przekroić je na pół, w poprzek - tak by powstały dwa placki. Na jeden nakładam krem i owoce, a na drugi kładę owoce i zalewam galaretką (najlepiej robić to w tortownicy i poczekać aż galaretka będzie bliska stężeniu, tak by nie wsiąkła w ciasto) - i takim sposobem mam dwa ciasta ;)

Tak ciasto wygląda w wersji podstawowej i nawet w tak skromnym, wydaniu jest przepyszne.

Najpierw jednak przepis.
Składniki:
200g margaryny
1 szklanka mąki pszennej (170g)
1 szklanka cukru (270g)
4 jaja
2 łyżki kakao (w zależności jaki kolor ciasta chcecie)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cukru waniliowego

Zaczynam od margaryny, którą rozpuszczam w garnku i odkładam do przestygnięcia. Białka oddzielam od żółtek i pierwsze z nich ubijam na sztywną pianę i odstawiam na bok. Następnie do żółtek dodaję cukier i cukier waniliowy i ubijam, dodaję przestygniętą, rozpuszczoną margarynę, później przesiewam mąkę i proszek do pieczenia, a także kakao. Na koniec dodaję ubite białka i wszystko delikatnie łączę.
Ciasto piec w piekarniku nagrzanym góra dół, w 180'C ok. 40 minut.

Thermomix:
Nie będzie prosto ;) Margarynę rozpuszczam w rondlu (można w thermomx'ie, ale polecałabym robić to dopiero po ubiciu białek, żeby nie myć co chwilę sprzętu). W naczyniu TM ubijam białka przy pomocy motylka - obr. 4, 2 min. Przekładam do innego naczynia. Wrzucam żółtka, szklankę cukru, cukier waniliowy - obr 2-3, 1 min. Następnie dodaję rozpuszczoną i wystudzoną margarynę - obr. 2, 30 s. Później mąkę i proszek do pieczenia (tu też przesiewam) - obr. 2-3, 2 min. Na koniec dodaję białka - i tu mieszam już tylko za pomocą kopystki. 

Czas na zdjęcia ciast, które zrobiłam z powyższego przepisu :)
























Smacznego i miłego weekendu!

poniedziałek, 18 lipca 2016

Metamorfoza niciarki.

Nie uwierzycie... mam gałki! 
W końcu! Nareszcie! 
Dwie, ostatnie sztuki zgarnęłam ze sklepu i dziś zamontowałam je tam gdzie trzeba!

Projekt niciarka skończony! 
Jestem z siebie zadowolona i mam nadzieję, że jak moja Mama zobaczy zdjęcia też będzie, dlaczego? bo niciarkę dostałam właśnie od niej. Sama schowała wszystkie swoje wstążeczki, nitki i inne guziki, w kilka pojemników, a mi oddała to cudeńko. Uwielbiałam bawić się tą szkatułką jak byłam mała, wkładać, wykładać, przekładać i tak w kółko. Właśnie dlatego ten projekt był dla mnie taki ważny.
Już kiedyś chciałam się zabrać za niciarkę i ją odnowić. Pierwszy pomysł to pomalować i wykonać decoupage, którego z resztą nie umiem - więc pomysł padł. Potem chciałam całość potraktować białą farbą, ale kiedy już ją wyciągnęłam i opróżniłam wiedziałam jak ją odmaluję. Na sam koniec zostawiłam uchwyty, stare mi się nie podobały, a dodatkowo były niepraktyczne. Miałam w planie kupić ładne, ceramiczne uchwyty, ale... w sklepie nie znalazłam. Miła pani zaproponowała, że mogę sobie wybrać, a ona mi zamówi - i tak pewnie by się skończyło, gdyby nie moje dzieciaki, które najpierw zaczęły biegać po sklepie (gdzie na każdym kroku było coś szklanego), następnie wybiegły ze sklepu, a ja... no cóż za nimi. Miałam przyjść po południu, ale nie wypaliło... i tak przeglądając gałki dostępne w sieci znalazłam te piękne i cudowne... z idealną grafiką i kiepską ceną. 
Pomyślałam, że sama sobie takie zrobię, tylko muszę znaleźć drewniane uchwyty. Gdy już miałam je w swoich rękach, najpierw dół gałki pomalowałam lekierobejcą, a górę gąbeczką na biało (dwie warstwy). Następnie na jednej narysowałam cienkopisem nożyce, a na drugiej igłę z nitką (nie jest to łatwe, bo tusz się rozmywa, ale wykonalne). Odczekałam chwilę i całość zabezpieczyłam bezbarwnym lakierem do paznokci. Jeśli się przyjrzycie widać, że biała farba popękała - reakcja na lakier do paznokci - ma to jednak swój urok. 
Zapraszam do zdjęć.



Moje cudeńko przed...

...i po :)











piątek, 15 lipca 2016

Taboret w skarpetach.

Tak jak pisałam na FB, gałek jak nie było tak nie ma, ale kilka życzliwych osóbek jest mi je w stanie załatwić, więc jeśli nie ogarnę tematu sama, po weekendzie będę czekać na listonosza i może wtedy ukończę mój projekt niespodziankę ;)  Tak tu dawkuję napięcie, jakby to miało być coś cudownego - mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję - ta rzecz ma dla mnie wartość sentymentalną, dlatego tak się nakręciłam ;)
Za oknem deszcz, w domu dwójka rozbrykanych dzieciaków, a ja żeby nie oszaleć, co jakiś czas włączałam im bajkę, a sama leciałam na balkon szlifować, malować, szlifować i malować. Postanowiłam, że wykorzystam białą farbę - skoro już jest w domu. Dokupiłam tylko lakierobejcę w ciemniejszym kolorze - orzech i zakasałam rękawy do pracy. 
Zabrałam się za taboret, który kupiliśmy razem z mieszkaniem (mam takie dwa). Kiedyś chciałam pomalować je po prostu na biało, ale stwierdziłam, że to zbyt nudne i czekałam na wenę... która w końcu nadeszła, a wraz z nią, w moim domu pojawił się odnowiony stołek w skarpetkach ;) Drugi czeka na swoją kolej.


Metamorfoza stołka - od czego zacząć? 
Najpierw umyj stołek (u mnie płyn do mycia naczyń), następnie szlifowanie - niestety ręczne (papier 100, potem 150), oczyszczanie z pyłu. Pierwsza warstwa lakierobejcy (według instrukcji na opakowaniu).

Po szlifowaniu górę stołka potraktowałam jeszcze szczotką druciakiem, tak by dodać mu charakteru. Na zdjęciu poniżej moje delikatne wyżłobienia po pierwszej warstwie lakierobejcy.

Po 24h delikatne szlifowanie (u mnie specjalna gąbeczka, którą pokaże Wam na zdjęciach poniżej) oczyszczanie i druga warstwa. 
Po 24h znowu moja magiczna gąbeczka (chciałam żeby stołek był matowy - tak wiem mogłam użyć samej bejcy, albo czegoś innego). wymierzyłam na każdej z nóg odpowiednią wysokość i owinęłam papierową taśmą - tak by dobrze przylegała. Końcówki nóg pomalowałam białą farbą (dwie warstwy, wałkiem). Na opakowaniu zalecany czas schnięcia to 24h - ja nie mogłam tyle czekać, więc po kilku godzinach upewniłam się, że nogi wyschły i nałożyłam drugą warstwę.

Tak taboret/stołek ma się w całej okazałości.
W wersji nocnej...


I dziennej...










I kilka przed i po...




Wybaczcie za jakość zdjęć, ale dziś brak słońca za oknem i ciężko działać bez lampy...