niedziela, 31 stycznia 2016

Ciasto bananowe bez mąki


By upiec ciasto, ale takie bez mąki, bananowe z bakaliami poszperałam w necie i znalazłam przepis tu, po sprawdzeniu moich zasobów lekko go zmodyfikowałam.



Ciasto bananowe:
3 banany, 270g
2 jajka
1/4 szklanki oleju, 5g
garść rodzynek, 30g
garść żurawiny, 30g
garść słonecznika 30g
garść orzechów laskowych, 30g
1 filiżanka płatków owsianych, 70g
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 filiżanki wiórków kokosowych, 10g



Do miski wkładamy banany, jajka, olej, wiórki kokosowe i miksujemy do uzyskania jednolitej masy, następnie dodajemy resztę składników i dokładnie mieszamy łyżką. Całość przekładamy do keksówki wyłożonej papierem i pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180' przez 40-50 minut (do suchego patyczka). Ciasto wyciągnąć z foremki i tak zostawić do ostygnięcia.

Przepis do TM - pierwszą część składników wkładamy do pojemnika 10s/obr.5 (proponuje wylot zakryć miarką), następnie umieścić drugą część składników 20s/obr. 2-3.

Smacznego!

sobota, 30 stycznia 2016

Skąd się wziął cudak



Pierwszy cudak powstał przypadkiem. Będąc u siostry, przeglądałam ubranka dziecięce, by zabrać coś dla mojego syna. Między ciuchami była marynarka w drobną, czarno-białą krateczkę. Zdziwiona niezbyt ładnym ubrankiem zaśmiałam się, że w życiu czegoś takiego nie ubrałabym Młodemu... ale marynarkę biorę, bo chyba mam na nią pomysł. I tak po kilku cięciach, odkopaniu igły i nitki do życia powołałam cudaka.


Skąd nazwa przytulanki? Miśkiem tego nazwać nie można ... przytulanka? owszem, ale słowo zbyt trudne do powtórzenia przez dziecko i tak od słowa do słowa cudak został cudakiem. Z marynarki udało się uszyć jeszcze dwa stwory. Jeden do dziś nie ma imienia, ale dom znalazł u mojego chrześniaka, a drugi skromnie zwany Lolą został przyjacielem małej dziewczynki.
Po pewnym czasie dostałam od mamy kawałek delikatnego polaru, z którego uszyłam kolejne przytulanki. Najsłynniejsza z nich ma na imię Czesia (pierwsza od lewej).



Pierwsze cudaki z polaru minky powstały na zamówienie znajomego, który szukał prezentu pod choinkę dla dzieciaków z rodziny. Do połowy lipca 2015 roku wszystkie cudaki szyłam w ręku dbając o każdy szczegół, dopiero w połowie poprzedniego roku na pomoc przyszła mi maszyna - dzięki niej szycie szło szybciej, a cudaki nie straciły na jakości.




środa, 27 stycznia 2016

Gen artystyczny


Jak to mówią natury nie oszukasz... mieszanka genów jaką dostałam po rodzicach siedzi we mnie mocno i co jakiś czas daje o sobie znać.
Mama - kobieta o wielu talentach, krawcowa samouk, potrafi wyczarować coś z niczego, dodatkowo ma wiele zdolności manualnych :)
Tata - zawodowo umysł ścisły, ale drzemie w nim dusza artysty, za młodu realizował się jako muzyk, fotograf, a nawet rysownik - do dziś zachowały się portrety wykonane węglem.

Jak było ze mną, od zawsze rysowałam, lubiłam: plastykę i technikę, robienie czegoś samemu zawsze sprawiało mi radość i do dziś nie wiem czemu nie wybrałam studiów w tym kierunku...  Ale nie ma co rozpamiętywać. Studia skończone, rodzina założona, z pracy zwolniona więc trzeba coś robić. Na tą chwilę bardziej hobbistycznie, ale może przerodzi się to w coś poważniejszego ;)
Przygoda z szyciem zaczęła się dawno , dawno temu, jednak nie miała swojej ciągłości. Zdarzały się jedynie krótkie epizody, gdy sięgałam po igłę i nitkę próbując coś stworzyć. Z maszyną do szycia długo nie mogłam się zaprzyjaźnić. Po pierwszej nieudanej próbie dałam sobie spokój. Dopiero w tamtym roku, gdy potrzebowałam w szybszym tempie uszyć kilka rzeczy na pomoc przyszłam mi maszyna teściowej i jakoś po kilku sprzeczkach (z maszyna nie teściową) udało mi się uszyć co potrzebowałam. Dziś mam już swoją wyczekaną i upragnioną maszynę. Mam nadzieję, że dobrze będzie nam się współpracowało i razem stworzymy piękne rzeczy.